czwartek, 27 czerwca 2013

Adina Blady Szwajger "I więcej nic nie pamiętam"

Adina Blady - Szwajger " I więcej nic nie pamiętam"
  Autor : Adina Blady - Szwajger
  Tytuł : "I więcej nic nie pamiętam "
 Wydawnictwo : Świat Książki
  Miejsce i rok wydania : Warszawa 2010 

Kiedy w bibliotece natknęłam się na książkę "I nic więcej nie pamiętam" Adiny Blady - Szwajger ucieszyłam się bardzo i prawie ntych miast zabrałam się do czytania. Wspomnienia z drugiej wojny światowej zapisane niejako wbrew sobie , przytłaczają czytelnika , przenoszą go w świat ,który minął a jednak trwa. Trwa w snach i na jawie pięknie pisze pani Adina  o tym jak chodząc po Warszawie mija znane jej a jednocześnie obce o nieistniejących  już nazwach ulice. Oczywiście gdzieś w tle widać żal i trudno mu się dziwić, że inni po prostu żyją tu nadal na grobach innych, tych ,którzy życie oddali w tamtych latach gehenny.
 Sama swego czasu będąc w Warszawie zrobiłam zdjęcia osiedla wybudowanego na terenie Serbii, części żeńskiej Pawiaka. To było ogromne więzienie , muzeum oglądane współcześnie to tylko mały fragment a na terenie więzienia gdzie ludzie byli torturowani, zabijani i zamęczeni na śmierć stoi osiedle. Nie można mieć pretensji o to do ludzi ,którzy tam mieszkają , ale do no właśnie do kogo? Uszanowanie tego miejsca jest moim zdaniem a właściwie powinno być podstawą pamięci o tamtych latach.
   Podobnie zmniejszono teren muzeum (obozu) w Żabikowie pod Poznaniem , drogę rozbudowano! Dobrze że  chociaż Fort VII istnieje , bo w VIII swego czasu dyskotekę urządzono. Dyskotekę w bunkrach !!! 
Wracając do wspomnień Adiny Blady - Szwajger wydanych przez Świat Książki. Wstrząsający a zarazem podany w spokojny , nie grający dodatkowo na emocjach sposób. Chyba to że zapisane zostały te wspomnienia takim prostym , zwykłym językiem jakby opowiadała autorka o sprawach całkiem zwyczajnych jest największą zaletą tej książki.  Tym bardziej odcinają się i aż krzyczą fragmenty kiedy Adina kogoś oskarża , o obojętność , o wrogie nastawienie i wykorzystywanie sytuacji o zdradę w końcu.
   Najważniejsza jednak była walka o każdy kolejny dzień, o każde możliwe do uratowania życie. Bo nie wszystkie dało się uratować, niejednokrotnie ktoś uratowany dziś ginął jutro. Pocieszające w tym wszystkim jest to że dzięki osobom takim jak autorka wiele istnień jednak przetrwało , bez nich lepiej sobie nie wyobrażać co byłoby bez tych wszystkich ludzi, którzy uważali że to po prostu ich obowiązek. 
Marek Edelman o tej książce :
        " Jako lekarka i jako człowiek przeżyła zagładę getta warszawskiego , przeżyła zagładę jego dzieci. Żyła wspólnym życiem ze swoimi małymi pacjentami i była świadkiem ich śmierci. Inaczej niż wielu innych towarzyszyła umieraniu każdego dziecka osobno i umierała po wielokroć z każdym z nich . Także wtedy , gdy poddała się wewnętrznemu nakazowi wybrania dla swoich podopiecznych <<lepszej>> śmierci - we śnie,zamiast okrutnej - w komorze gazowej. Wtedy także lękała się o każde dziecko , o to, że któreś z nich obudzi się, nim nadejdzie śmierć łagodna , i będzie skazane na tę okrutną. Książkę trzeba przeczytać .Jest to relacja uczestnika i świadka tragicznych i nieludzkich wydarzeń, napisane z najbardziej ludzkim stosunkiem do śmierci"
                                         Marek Edelman tekst na okładce

Nie pisałam o dzieciach bo jak zwykle w tym temacie brak mi słów a przewija się ich przez te wspomnienia bardzo wiele , dlatego skorzystałam ze słów Marka Edelmana i to za ich pomocą chcę Was zachęcić do tej lektury.
 
   Całość do przeczytania u mnie.
  

Iskra życia - Erich Maria Remarque


Czasami ktoś mnie pyta, dlaczego wśród moich lektur jest tak dużo literatury obozowej, czy też dotyczącej Zagłady. Nie potrafię odpowiedzieć inaczej, jak „Aby pamiętać”. Jestem też głęboko przekonana, że pamiętając wypełniam swoją powinność wobec tych, którzy ginęli w obozach pracy, w obozach koncentracyjnych, łagrach. Jestem dłużnikiem milionów, które straciły swoje życie i chociaż tyle mogę dla nich zrobić – pamiętać. Często sięgam po świadectwa tych, którzy przeżyli, ale czasami także po fikcję literacką. Z czystym sumieniem mogę napisać, że „Iskra życia” Ericha Marii Remarque’a jest jedną z najlepszych fikcji literackich dotyczącą obozowej tematyki, jaką miałam okazję trzymać w ręce. Niemiec, nie będący również Żydem, o zapatrywaniach antynazistowskich,  stworzył głęboko poruszające dzieło o codzienności w obozie w Mellern w 1945 roku, a także w sąsiadującym miasteczku, na kilka tygodni przed wyzwoleniem. Autor wojnę spędził w Ameryce, pisząc więc książkę opierał się wyłącznie na zeznaniach ocalałych i świadków. Chylę czoła, bo udało mu się to zrobić genialnie, aż trudno uwierzyć, że to nie on siedział w jednym z baraków w Mallern.

Przewodnikiem po obozie jest więzień o numerze 509, w książce nazywany kościotrupem, w życiu przedobozowym Friedrichem Kollerem, a życia pozaobozowego komendant obozu Bruno Neubauer SS-obersturmbannfuhrer. Więzień numer 509 pokazuje nam, jak ważna jest najmarniejsza skórka chleba, oszczędzana woda, miejsce w baraku do spania, umiejętność niknięcia w tłumie, udawania trupa, a wszystko to po to, aby przeżyć. Z drugiej strony, dla kontrastu,  mamy życie komendanta obozu, który jest jednym z najgorętszych zwolenników partii Hitlera, ale sam siebie uważa za dobrego. Czyni przecież to, co mu rozkażą i taki ma obowiązek. Prywatnie niewierny mąż, właściciel gazety i domu handlowego, miłośnik królików i kwiatów, który już dawno zapomniał o tym, że więźniowie w obozie są ludźmi, takimi samymi jak on sam. Opisywane dni są wstrząsającym zapisem obozowej codzienności i zezwierzęcenia SS-manów, kapo i blokowych, pełnym brutalnych scen. W miejscu takim jak Mallern jedni ludzie byli bierni, walczący tylko o zakrzyczenie żołądka bez troski o dobro drugiego człowieka, drudzy mieli na uwadze także współwięźnia, sąsiada z pryczy, kogoś, kto im pomógł lub kogoś, o którego, w ich mniemaniu, po prostu trzeba dbać. Ta iskra życia, która tli się w nich warta jest podtrzymywania za każdą cenę.
Nie czyta się łatwo, jednak tło, język, a także świetnie skonstruowane postaci powodują, że chociaż nie raz ma się ochotę zamknąć oczy, to czyta się dalej, niemal z zapartym tchem. Bo tak właśnie pisze Remarque – przejmująco i bardzo obrazowo, a emocje kipią tuż pod powierzchnią.

Remarque, jako przeciwnik wszelkiej władzy totalitarnej, przeciwstawił się w swojej książce nie tylko nazizmowi, ale także komunizmowi. To właśnie sceny z udziałem obozowych komunistów powodowały, że po moich plecach przechodziły ciarki. Ludzie ginęli z głodu i chorób, a oni czując bliskość frontu, już się organizowali, planowali swoje życie na czas po wyzwoleniu, ukrywali swoich i pomagali tym, którzy mogli być dla nich przydatni. Jakże przerażające jest to, że będąc więźniami jednej władzy totalitarnej planowali wprowadzenie kolejnej, swojej. Nie kryli się z tym, że ludzie niebędący ich sojusznikami dostaną zapewnie kulkę w łeb lub zostaną zamknięci w obozach. Niczym nie różnili się od swoich prześladowców, niczego się nie nauczyli. Jakie to straszne.

„Iskra życia” Remarque’a to świetna książka, makabryczna, oburzająca, niezwykle esencjonalna, z gatunku tych, których się nie zapomina, nie tylko ze względu na opisywaną historię.

środa, 26 czerwca 2013

Hanulka Jozy - Květa Legátová


„Hanulka Jozy” Květy Legátovej kończy żelarski cykl. Ta historia nie weszła do zbioru opowiadań „Żelary”. Trudno powiedzieć, czy dlatego, że się nie zmieściła, czy po prostu dlatego, że w jako jedynym opowiadaniu narratorem jest osoba z zewnątrz, niemieszkająca w Żelarach.

Czasy II wojny światowej w Protektoracie. Eliszka jest młodą, obiecującą lekarką pracującą w brneńskim szpitalu. Oprócz chirurgii zaangażowana jest również w działalność ruchu oporu. Niestety siatka zostaje zdemaskowana i jej członkowie muszą się ukryć, w tym sama Eliszka. Dostaje polecenie udania się pod przybranym nazwiskiem do Żelar, do domu jednego ze swoich pacjentów, którego ocaliła i  z którym wiąże ją szczególna nić porozumienia. Tam, w górskiej, zabłąkanej przy słowackiej granicy wiosce, ma poślubić Jozę. Sytuacja wydaje się ją kompletnie przerastać, bo właśnie skończył się jej gorący romans z uzdolnionym, ale żonatym, lekarzem Richardem, a rana jest wciąż jest jeszcze świeża i krwawi. Poza tym, czym innym jest niezobowiązująca szpitalna znajomość, a czym innym poślubienie obcego, prostego człowieka. Joza, którego tak lubiła w szpitalu, zaczyna się jej jawić jako nieokrzesany prostak, o którym nawet nie potrafi już myśleć z sympatią, czy darzyć go, jak wcześniej, jakimkolwiek cieplejszym uczuciem, a przerażenie narasta, gdy dowiaduje się o jego niezwykłej sile i o tym, że nosi etykietkę wiejskiego głupka. Eliszka, dziecko miasta, jako Hana Novakova wkracza do Żelar i po trudnym początku, zaskakując samą siebie, zaczyna kochać wioskę i okolice, a także samego Jozę. Pomocnik kowala, mieszkający wcześniej w komórce dla kóz, zwykły wiejski osiłek, przechodzi transformację w oczach Hanulki, w nim odnajduje oparcie i zrozumienie, a także przyjaźń i w końcu miłość. To właśnie Joza pozwala jej odnaleźć swoje prawdziwe ja, gdzieś tam stłamszone i zagubione w dzieciństwie.
Chałupa Jozy i Hanulki - źródło
Wydawałoby się, że to banalna historia, ale to tylko pozory . Květa Legátova znowu zaczarowała słowo i przemieniła opowieść w piękną i czystą prozę. Krótkie, proste i oszczędne zdania opisujące relacje pomiędzy Jozą i Hanulką, podkreślają tylko niezwykłość i czystość rodzącego się uczucia. Autorka nie pisze o tym wprost, nie musi, po sposobie w jaki opisuje ich dni, nie mamy wątpliwości, że to, co ich łączy jest wyjątkowe. Same Żelary znowy są twarde, pełnokrwiste, niecepeliowskie.
Niezwykłe malarskie opisy okolicy chwytają za serce, a niesztampowe zakończenie to mały majstersztyk.
Hanulka - źródło 
Kvěcie Legátovej znowu udało się mnie zachwycić. Żałuję bardzo, że Autorka, która dopiero w  jesieni życia zasłynęła na cały świat, zmarła w zeszłym roku i nie będzie mi już dane przeczytać kolejnej opowieści napisanej jej ręką. Jej miłość do otaczającej przyrody, którą potrafi tak pięknie przekazać w swoich tekstach, jej niezwykła zdolność do obserwacji ludzi i pogłębione psychologiczne portrety bohaterów, są jej ogromnym atutem, a „Hanulka Jozy” jest przepiękną wisienką na żelarskim torcie.
Joza - źródło 

Film "Żelary" z 2003 roku w reżyserii Ondřeja Trojana, nominowany do Oscara, w którym wymieszano wątki z dwóch ksiazek Legátovej, również jest warty obejrzenia. Węgier György Cserhalmi w roli Jozy był bardzo przekonujący, a fakt, że nie zna czeskiego i cała miłosna gra pomiędzy nim, a Aňą Geislerovą (Hanulką) była wręcz intuicyjna, dodaje smaczku całemu filmowi. Sama oddałabym takiemu Jozie moje serce we władanie. Piękny, poruszający, z cudownymi plenerami i zdjęciami, ze świetną muzyką, genialną grą aktorską, ale polecam najpierw przeczytać “Żelary”, później “Hanulkę Jozy”, a na koniec zobaczyć film. 




niedziela, 23 czerwca 2013

Karol Bunsch – Bracia

Karol Bunsch
Bracia
Wydawnictwo Literackie, 1978

Starania pierwszych polańskich książąt, Mieszka i Bolesława, zostały uwieńczone sukcesem: w roku 1025 na głowę Chrobrego została wreszcie włożona korona królewska. Radość z uznania Polski równorzędną innym państwom chrześcijańskim została jednak wkrótce przygaszona przez śmierć króla. Następcą wielkiego Bolesława mianowany był Mieszko, syn ukochanej Emnildy, z pominięciem pierworodnego, a niechcianego Bezpryma, zrodzonego z księżniczki węgierskiej. Oprócz silnego, uformowanego państwa, zostawił więc Chrobry Mieszkowi w spadku zarzewie buntu i rozdwojenia w osobie starszego brata.
Czwarta część cyklu rozpoczyna się w chwili śmierci Bolesława. Szybka koronacja Mieszka i wygnanie buntujących się braci, Bezpryma i Ottona, miało zapobiec osłabieniu kraju i wtrącaniu się cesarstwa w jego wewnętrzne sprawy. Niestety, obecność książąt poza Polską stała się raczej powodem niepokoju i przyniosła wiele złego. Mieszko, wychowany na władcę światłego i wykształconego, nie potrafił utrzymać pozostawionego mu terytorium, wolał oddać niektóre dzielnice niż wdawać się w nierówną walkę z silniejszym przeciwnikiem. Zabrakło mu zdecydowania i siły ojca, by zdusić knowania w zarodku, zabrakło też doradców na miarę Zbrozły i Stoigniewa, przez co borykał się z konkurentami do tronu przez całe swoje dziewięcioletnie panowanie i sterał siły w niepotrzebnej walce o utrzymanie statusu Polski. Aby zapobiec takim sytuacjom na przyszłość, dość szybko ustanowił swoim następcą Bolka, pierworodnego, nieślubnego syna, młodszego Kazimierza przezornie oddając do klasztoru. Początkowo wydaje się, że to dobre posunięcie. 


Czytaj dalej...

sobota, 15 czerwca 2013

Karol Bunsch – Rok tysięczny

Karol Bunsch
Rok tysięczny
Wydawnictwo Literackie, 1978

Trzecia część cyklu piastowskiego, Rok tysięczny, opowiada o wydarzeniach po śmierci Mieszka I, aż do zjazdu w roku tysięcznym. Bolesław jest już mężem dojrzałym, świadomym celu, jaki chce osiągnąć, i środków, których musi użyć. Przejęcie książęcego tronu nie odbywa się jednak bez problemu. Oda, druga żona Mieszka, pragnie władzy dla swoich dwóch żyjących synów. Nie cofa się przed użyciem podstępów, skrytobójstwa, niemieckich wojsk czy wreszcie własnych wdzięków, by uzyskać pomoc wojskową i polityczną i zabezpieczyć udział młodego Mieszka we władzy. Bolesław musi szybko podjąć ważne decyzje, odłożyć odzyskanie traconych ziem na później, by teraz skupić się na pokonaniu mącącej Ody i jej popleczników. Powieść skupia się na walce o władzę i koronę. Przez wojnę domową i misję chrześcijańską prowadzi do punktu kulminacyjnego, jakim jest zjazd gnieźnieński w roku tysięcznym.
Walkę narodu o suwerenność i uniezależnienie ostatnich skrawków od cesarza pokazuje Bunsch przez pryzmat losów zwykłego człowieka: księcia, wojów, ich żon i dzieci, żebraków czy wygnańców – „Bóg nie stworzył narodów, jeno ludzi”. Mężowie są ciągle w drodze, ciągle walczą, do domów wstępując na chwilę, bardziej w gościnę niż by żyć i pracować. Trudno pokonać zewnętrznego wroga, ale i niełatwo znieść samotność kobiety, z trwogą czekającej na kolejny powrót męża z kolejnej niekończącej się wojny. Uniknąć wyrażenia poparcia jednak się nie da, bo „w takowej walce nikt nie może zostać na boku”. Młode jeszcze państwo znowu wstrząsane jest wojną domową, z czego korzystają sąsiedzi, najeżdżając osłabiony kraj, zagarniając jego krainy. Nie bez wpływu na polskie losy pozostają też ich działania na własnym podwórku. Książę czeski, Bolesław Rudy, zapalczywy i okrutny, zawzięty na ród Sławnikowiców, doprowadza do wyjazdu biskupa Wojciecha, syna Sławnika, z misją szerzenia chrześcijaństwa wśród pogan pruskich. Z drugiej strony jest młodziutki cesarz Otto, idealista wierzący w możliwość pokojowego współistnienia narodów, pragnący zjednoczyć je wokół siebie, pełen wiary w Kościół i świętych, dosłownie traktujący przesłanie chrześcijaństwa. I podziwiający polańskiego księcia, silnego i też marzącego o wspólnocie Słowian, ale jednak bardziej realistycznie patrzącego na drogę ku temu wiodącą. Bolesław może snuć dalekosiężne plany, ale nic by nie zdziałał bez wiernych druhów, rozumiejących jego działania i zdolnych do czynienia małych kroków ku ich realizacji. Przy jego boku stoją woje ze starych i nowych rodów: Jaskotel Awdaniec, Stoigniew Ściborowic czy Mszczuj, dawny piastun i nauczyciel wojennego rzemiosła. Wspiera go też jego żona Emnilda, niby stojąca z boku, mało widoczna, ale zdolna pokierować trudnym do przekonania mężem czy to prośbą, czy perswazją, przy użyciu argumentów.


Czytaj dalej...

Śmierć pięknych saren - Ota Pavel


Kiedyś przeczytałam słowa Mariusza Szczygła:
"Spotkałem kiedyś młodego człowieka (23 lata), który nie przeczytał nigdy żadnej książki. A nagle zapragnął. Spytał, co mogę mu polecić na pierwszy raz, żeby nie zraził się do czytania. Bez zastanowienia odparłem: "Śmierć pięknych saren". To książka, którą od lat kupuję w ilościach hurtowych i rozdaję znajomym. Bo to najbardziej antydepresyjna książka świata."

Książkowe środki rozweselające jestem w stanie przyjmować bez ograniczeń, więc to była tylko kwestia czasu, aby sięgnąć po „Śmierć młodych saren”, która zawiera dwa krótkie zbiory opowiadań, tytułowy „Śmierć pięknych saren” oraz „Jak spotkałem się z rybami”. Urlop, stan błogiego rozleniwienia, fotel w ogrodzie, cisza i spokój, śpiew ptaków, łagodny wietrzyk na skórze, zapach świeżej trawy, cykanie świerszczy w oddali. To był idealny moment, aby po tą książkę czytać. Czyż nie najlepiej czyta się książkę tak bliską natury pod baldachimem niebieskiego nieba?

Ota Pavel, a właściwie Ota Popper urodził się w 1930 roku w Pradze. Jego ojciec Leo był Żydem, a matka Hermina Czeszką. 
źródło
Jego beztroskie dzieciństwo skończyło się wraz z wybuchem wojny. Po wojnie imał się różnych zajęć, został też komentatorem sportowym.  W 1964 roku wyjechał na Zimowe Igrzyska Sportowe w Innsbrucku, gdzie pod wpływem wszechobecnego języka niemieckiego odżyły jego wspomnienia z czasów okupacji wywołując atak choroby psychicznej. W epilogu książki Ota Pavel pisze:
Dostałem pomieszania zmysłów na zimowej olimpiadzie w Innsbrucku. Mózg mi się zaćmił, jak gdyby spłynęła mgła z Alp. Zobaczyłem pewnego pana jako diabła w całej okazałości, miał rogi, kopyta, sierść i wiekowe, spróchniałe zęby. Potem poszedłem w góry nad Innsbruckiem, żeby podpalić zabudowania wiejskie. Byłem przekonany, że taka wielka jasność rozproszy mgłę. (...) Wysłano mnie przez Dworzyszcze do praskich lekarzy.  Ten pierwszy okres nie był dla mnie osobiście straszny, był straszny dla moich bliskich, którzy mnie obserwowali.(...) Tylko cudem można z tego wyjść. Pięć lat czekałem na ten cud. Siedzisz samotnie na krześle przez całe tygodnie, miesiące, lata. Nie mogę twierdzić, że cierpiałem jak zwierzę, bo nikt nie wie, jak zwierzę cierpi, choć tak często o tym opowiada się i pisze. Wiem tylko, że cierpiałem potwornie, tego nie da się wypowiedzieć. (...) Kiedy czułem się lepiej myślałem o tym, co było w życiu najpiękniejsze. Nie myślałem o nocnych lotach przez oceany, ani o tym, jak grałem w praskiej Sparcie w kanadyjskiego hokeja. Chciałem znowu na ryby – nad potoki, rzeki, stawy i przegrody. I uzmysłowiłem sobie, że najpiękniejsze, co na świecie przeżyłem, to było właśnie to”.
W ramach terapii Ota zaczął pisać, sięgał do swych najcenniejszych wspomnień z dzieciństwa, ale także z późniejszych okresów życia. 

Ota Pavel, a  w tle jego ukochana Bereunka - źródło
“Śmierć pięknych saren” urzeka subtelnym, plastycznym jezykiem, którym Ota opowiada o krainie swojego dzieciństwa. Jest doskonałym gawędziarzem. Kiedy pisze o rzekach, a szczególnie o Bereunce, niemal czuje się chłód wody i słyszy jej plusk, widzi się obłe kształty ryb pod jej powierzchnią. Kiedy pisze o jedzeniu, na języku niemal błąka się smak marynowanych i pieczonych ryb, a w powietrzu unosi się zapach świeżego bochna chleba. Wszystkie opowieści z tego zbioru łączy osoba ojca autora, którego Ota nazywa Tatusiem. Jest on dla niego życiową busolą, autorytetem we wszystkim sprawach, kierunkowskazem w życiu, jego drugim słońcem. Tatuś to wieczny chłopiec, któremu dużo czasu zajęło dorastanie, genialny komiwojażer sprzedający odkurzacze marki Elektrolux nawet tym, którzy nie mieli elektryczności w chałupach. Niezwykle kochliwy, obdarzył też uczuciem żonę dyrektora Elektroluxu i to aby jej zaimponować, został nie tylko największym sprzedawcą w Czechach, ale także w Europie. Szastał pieniędzmi, zmieniał domy, rozbijał się po drogach ogromnym buickiem, którego nie potrafił prowadzić. Przede wszystkim jednak, nauczył swoich synów kochać przyrodę, twierdził, że zabić sarnę to tak, jak zabić człowieka. To z nimi młodzi Popperowie łowili pierwsze ryby i odkrywali tajniki wędkarstwa.
Dzieciństwo Oty to także czas, kiedy rodzina wakacje spędzała w domu przewoźnika Proszka, drugiej po ojcu najważniejszej postaci dzieciństwa Oty. Karol Proszek ze swoim psem Hoganem także uczyli Otę patrzeć i pojmować naturę w sposób, który będzie mu bliski przez całe jego życie.
Ten sielski obraz skonfrontowany jest z czasem wojny, kiedy dla mieszanego małżeństwa Popperów i ich dzieci świat wywrócił się do góry nogami. Na początku jedna tragedia – Jurek i Hugo, bracia Oty, dostają nakaz wyjazdu do obozu koncentracyjnego. Ojciec Oty, cichy bohater, postanawia zdobyć dla nich mięso, aby “porządnie się najedli”, głęboko wierzy, że bez tego zapasu protein nie przeżyją wywózki. To właśnie śmierć pięknych saren,  na polanie nieopodal domu Proszka, saren, które kochał całym sercem, ma umożliwić przeżycie dwójki braci i ich powrót po wojnie do domu.
"Jestem Żydem i potrzebuję mięsa dla swoich wspaniałych chłopaków, i ty musisz mi je zdobyć! Łzy ciekły mu po policzkach, odwrócił się i ruszył ścieżką, która prowadziła na kępę. (...) Ale na początku dróżki jednak nie wytrzymał i obejrzał się. Oczy pasa spotkały się z oczami człowieka. Patrzyły na siebie długo, może cały wiek, światła gasły w nich i zapalały się, a co sobie  mówiły, nikt się nie dowie, bo obaj nie żyją, a nawet gdyby żyli, nikt by się i tak nie dowiedział, gdyż oni sami tego nie wiedzieli. Może przeklinały psie życie, może żydowskie, ale to wszystko - może... Holan wstał, przeciągnął się i ruszył leniwie jak zwyczajny pies przewoźnika za moim tatusiem, jakby zawsze do niego należał. Na ścieżce zmienił się w wilka."
Ten wyjazd po mięso jest dowodem największej odwagi i miłości ojcowskiej. Żyd, któremu nie tylko nie wolno było podróżować, ale przede wszystkim, jak i innym, polować, porwał sie na ten czyn, aby uratować swoich chłopców.
Ota Pavel niezwykle subtelnie i w zupelnie inny sposób dotyka tematu wojny i Zagłady. Słyszalne są echa pogromu w Lidicach, które autorowi kojarzą się z pustymi ławkami w szkole, gdzie wcześniej siedzieli jego przyjaciele i brakiem towarzystwa do zabawy. Wspomina prochy babci Malwiny, które wyleciały przez kominy w Oświęcimiu. Tragedią jest także późniejszy nakaz wyjazdu do obozu dla ojca i jego kolejne bohaterstwo, kiedy wybiera z ukochanego stawu wszystkie karpie zapewniając kilka tygodni dobrobytu swojej żonie i synowi. Mimo paraliżującego strachu, Ota wciaz potrafi śmiać się z Niemców i pokazuje jednokrotnie, że i ich udaje się wystrychnąć na dudka. Wspomina także sylwetki zwykłych ludzi, którzy pomagali im niejednokrotnie z narażeniem życia, podkreśla, że takie proste, zwykłe ludzkie odruchy w czasie wojny niejedokrotnie znaczyły więcej, niż wielkie akty bohaterstwa. Dokonał czegoś niesamowitego, ponieważ czytając o potwornościach wojny, czesto miałam uśmiech na twarzy.
Trudno mi osądzić, czy ten dystans i łagodność z jakimi Ota pisze o wojnie, spowodowane są strachem i potrzebą zapomnienia, czy ten czas, widziany oczyma dziecka, Ota tak właśnie zapamiętał. Popperowie byli jedną z niewielu rodzin, która po wojnie była w komplecie, zarówno jego bracia, jak i ojciec wrócili z obozów do domu.

Mimo wspomnień wojennych “Śmierć pięknych saren” to niezwykle optymistyczny zbiór opowieści - tęsknot, który przybliża świat, życie z perspektywy dziecka, gdzie każdy dzień zachwycał i był zapowiedzią niezwykłej przygody, a drobnostki i zwykłe rzeczy cieszyły najbardziej.

Ota z bratem Hugo - źródło
Drugi zbiór opowiadań „Jak spotkałem się z rybami” dotyczy największej pasji Oty – ryb. Ota wierzy w prawdziwość starego chińskiego przysłowia:
Jeśli chesz być szczęśliwy godzinę, to się upij.
Jeśli chesz być szczęśliwy trzy dni, to się ożeń.
Jeśli chcesz być szczęśliwy całe życie, zostań rybakiem”.
Dla niego „Rybołówstwo to przede wszystkim wolność. Iść całe kilometry za pstrągami, pić wodę ze źródeł, być samotnym i wolnym przynajmniej godzinę, dzień albo nawet tygodnie i miesiące. Wolnym od telewizji, gazet, radia i cywilizacji”. To właśnie te wypady na ryby, samotne, z ojcem lub braćmi ratowały mu często życie, byly namiastką normalności. Ota pisze:„Dziesiątki razy chciałem odebrać sobie życie, gdy już nie mogłem dłużej wytrzymać, ale nigdy tego nie zrobiłem. Pewnie w podświadomości  pragnąłem jeszcze raz pocałować usta rzeki i łowić srebrne ryby. To właśnie jako rybak nauczyłem się cierpliwości, a wspomnienia pomagały mi żyć”.
Pokochałam „Śmierć pięknych saren”, a drugi zbiór opowiadań, który jest dobrą, poetycką prozą o szczególnym związku człowieka z naturą, również polubiłam, ale z pewnoscią trochę mniej, bo nie jestem pasjonatką wędkarstwa.

Cała książka to kawałek wspaniałej, wzruszającej prozy, który spowodował, że chcę sięgnąć po jeszcze jeden zbiorek opowiadań Oty, aby znowu, chociaż na chwilę, przenieść się do jego świata.



Notka pochodzi z Myśli Czytelnika

środa, 12 czerwca 2013

Nadine Gordimer- Ludzie Julya

Nadine Gordimer- Ludzie Julya
Wydawnictwo M
Kraków 2013
Format 140 x 202 mm
208 stron
Akcja powieści  „Ludzie Julya” rozgrywa się w południowej Afryce w latach 80. XX w. Z powodu zamieszek i represji wobec białych rodzina Smalesów ucieka z domu w Johanesburgu by ukryć się w wiosce swojego wieloletniego służącego- Julya. Ich życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Zasady, które panowały w mieście nie obowiązują w wiosce.
   
Gordimer uwiodła mnie przede wszystkim sposobem budowania akcji, rozwijania wątków, dozowania informacji. Wszystko jest tak wyważone, że podczas lektury nie ma okazji by się znudzić, zniecierpliwić, albo sfrustrować galopującą akcją. Bohaterowie wielobarwni, dynamiczni i trudni w ocenie sprawiają, że powieść jest jeszcze bardziej intrygująca i dająca do myślenia. Autorka pokazuje, że wiodąc spokojne życie nie zawsze jesteśmy w stanie poznać całą prawdę o sobie, a tym bardziej o ludziach wokół nas, nawet tych najbliższych. Drugim ważnym tematem jaki porusza Gordimer jest wpływ warunków i otoczenia na kształtowanie ról społecznych.
 

wtorek, 11 czerwca 2013

Wojenna narzeczona - Alyson Richman

Opis z tyłu okładki obiecuje nam solidny wyciskacz łez. Ma to być opowieść o tym, jak w drugiej połowie lat 30. XX wieku pomiędzy dwójką młodych, praskich Żydów - studentem medycyny Josefem i aspirującą malarką Lenką - rozkwita młodzieńcza uczucie. Czasy jednak nie sprzyjają miłości, a młodych kochanków tuż po pospiesznie zawartym małżeństwie rozdzieli wojna. Josef podczas ucieczki do Stanów Zjednoczonych przeżyje katastrofę okrętu, w której zginą wszyscy pozostali członkowie jego rodziny. Lenka, odmówiwszy wyjazdu ze świeżo poślubionym mężem, razem z matką, ojcem i siostrą trafia do Terezina a następnie do Auschwitz, skąd cudem udaje jej się ujść z życiem. Oboje przez długie lata trwają w przekonaniu, iż druga połówka nie żyje i utracili ją bezpowrotnie. I oto po sześćdziesięciu latach rozłąki niespodziewanie wpadają na siebie - cali, żywi i zdrowi - na weselu własnych wnuków.

Tą ostatnią sceną rozpoczyna się właśnie powieść Richman. Zaserwowanie czytelnikom tak wielkiego spojlera już na początku historii nie było chyba zbyt dobrym pomysłem - no bo jak tu, u licha, przeżywać w pełni razem z głównymi bohaterami ich wojenne losy, drżeć o ich życie, skoro już z góry wiadomo, iż obojgu dane będzie przeżyć? Przedstawiwszy scenę "weselną", autorka cofa się w czasie o kilkadziesiąt lat, gładko przechodząc do opisu dzieciństwa i młodości Lenki z perspektywy głównej bohaterki. Równolegle poznajemy powojenne losy Josefa w Ameryce, jego drugie małżeństwo i karierę lekarską. Po pierwszych 100 stronach miałam ochotę odłożyć książkę na półkę i uznawszy ją za jedną wielką pomyłkę, już nigdy do niej nie wracać.

Czytaj dalej...

czwartek, 6 czerwca 2013

Karol Bunsch – Ojciec i syn

Karol Bunsch
Ojciec i syn
Wydawnictwo Literackie, 1977

Trudno rozstać się z bohaterami dawnej Polski. Dobrze, że można od razu sięgnąć po ciąg dalszy, nie przerywając poznawania procesu budowania państwa. Tom drugi cyklu piastowskiego obejmuje lata późnego panowania Mieszka i młodości Bolesława.
Odwieczny konflikt między ojcem i synem nie ominął również pierwszych polskich władców. Na tle ważnych historycznych wydarzeń oni dwaj: Mieszko, twórca państwa polskiego, przewidujący mąż stanu, dojrzały mądrością, znajomością celu, który mu przyświeca, środków, jakich musi użyć do jego realizacji i ograniczeń, jakie stawiają mu na drodze cesarstwo i papiestwo, i Bolko, silny, inteligentny, krnąbrny, butny wyrostek, któremu wydaje się, że świat cały może zawojować samą siłą. I, jak to zwykle bywa, różnica wieku i pokolenia wystarcza, żeby nie umieli się od razu dogadać, mimo że obaj dążą do tego samego celu – koronacji i zjednoczenia Słowian pod wodzą polskiego króla.
Kniaź, ciągle zajęty podnoszeniem znaczenia kraju, wspierający Kościół, odpierający zakusy terytorialne sąsiadów, prowadzący delikatną grę polityczną i balansujący na granicy pokoju i wojny, nie ma zbyt wiele czasu na przygotowanie syna do przyszłego władania. Zwłaszcza że już świeżo postrzyżony Bolko musi zostać zakładnikiem cesarskim, gwarantującym lojalność polańskiego księcia. Kilka lat oddalenia, jakie Bolko spędził w niemieckim klasztorze, utrudniło im nawiązanie bliższych relacji. Słabą więź pogłębiła jeszcze śmierć Dobrawki i poślubienie Ody przez Mieszka kilka lat później.
Bolko dorasta jako syn silnego władcy. Będąc młodzikiem dowodzi w bitwie, działając nie zawsze przewidująco, tracąc niepotrzebnie ludzi, ale ucząc się i przyswajając sobie umiejętności potrzebne przyszłemu władcy. W odpowiednim czasie zdoła się też wyszumieć, by wreszcie zostać statecznym, rozsądnym mężczyzną. Na szczęście Bolko jest mądrym i roztropnym młodzieńcem, doskonale rozumiejącym szerokie zamysły ojca, potrafiącym przemyśleć i przyjąć za swoją ideę zjednoczenia Słowian, a jednocześnie dostrzegać trudności występujące przy jej realizacji. Jest trzeźwo myślącym, praktycznym człowiekiem, już w młodości potrafiącym wybrać zadanie, jakie przede wszystkim musi wykonać, i odłożyć to, które rokuje słabiej.


Czytaj dalej...

środa, 5 czerwca 2013

Nadzieja czerwona jak śnieg - Andrzej W. Sawicki

Daleko mi do osób żywiących niewzruszone przekonanie, iż beletrystyka dzieli się na literaturę wysokich lotów oraz na fantastykę. Taka "Gra o tron" więcej mnie nauczyła o życiu i rządzących nim prawidłach niż niejedno dzieło tzw. literatury wysokiej, dlatego też szydzenie z gatunku fantastyki jako takiej zazwyczaj odbieram jako zbędny snobizm. Dla mnie osobiście książki od zawsze dzieliły się, dzielą i dzielić się będą na „te złe” i „te dobre”, no, może jeszcze na te "takie sobie".

Wiadomość, iż jakiś nieznany mi polski autor pokusił się o stworzenie sci-fi osadzonej w realiach powstania styczniowego, przyjęłam początkowo ze zdziwieniem, a następnie ogromnym entuzjazmem - fantastyka i historia odkąd pamiętam, wydawały mi się idealnym połączeniem. W tamtym momencie stało się dla mnie jasne, że muszę zdobyć i przeczytać tę książkę. Im szybciej, tym lepiej.

Gdy tylko doręczona została mi przesyłka z „Nadzieją czerwoną jak śnieg” w środku, powieść z marszu poszła na czytelniczy pierwszy ogień, bezlitośnie gromiąc przy tym konkurencję w postaci kilkunastu innych, od dłuższego czasu już czekających na półce pozycji, z których z każdą również okropnie chciałam się zapoznać. Panie Andrzeju, jeżeli czyta Pan tę recenzję, niniejszym może Pan sobie pogratulować. Udało się Panu rozbudzić moją ciekawość.

Powieść zaczyna się wyśmienicie. Na stole u żydowskiego szewca leży ranny polski żołnierz, którego z pomocą córki gospodarza opatruje oddziałowy medyk. Dopiero co wybuchło powstanie styczniowe. Nasi w końcu ponownie chwycili za broń i w jednej z pierwszych potyczek szczęśliwie udało im się rozbić carskie wojska. Teraz, korzystając z chwili spokoju, pośpiesznie liżą rany, przygotowując się do kolejnej bitwy. Niespodziewanie do punktu opatrunkowego zostaje przyprowadzony żołnierz strony przeciwnej, z miejsca wzbudzając najwyższe podejrzenia Polaków. Skoro nie wycofał się wraz ze swymi oddziałami, to zapewne jest szpiegiem tudzież innym dywersantem i na pewno kombinuje coś bardzo niedobrego... Jak się okaże, o wiele bardziej niedobrego niż w najśmielszych przypuszczeniach powstańców. Porucznik Pustowójtow – bo o nim mowa – jest tzw. oborotenem, człowiekiem na skutek turbulencji rzeczywistości zdolnym władać mocą niedostępną zwykłym śmiertelnikom, okazem niezwykle rzadkim, jak też... śmiertelnie niebezpiecznym. Próżną ofiarą okażą się wysiłki, krew, pot i łzy całego oddziału powstańców – jeden Pustowójtow będzie w stanie zniweczyć drogo okupione zwycięstwo. Ale Polacy również nie gęsi i swych odmieńców mają, a co więcej - w razie potrzeby nie zawahają się ich użyć. Czy z pomocą grupki potężnych, sympatycznych ekscentryków uda się odmienić znany z historii los powstania styczniowego?

Od samego początku akcja powieści galopuje w zawrotnym tempie, a oszołomionemu szybkością wydarzeń czytelnikowi pozostaje jedynie przewracać kolejne strony. Tu muszę panu Andrzejowi oddać, że od momentu, gdy zagłębiłam się w jego książkę, spędziłam z nią bite trzy dni z rzędu, nie bardzo mając głowę do jakichkolwiek innych zajęć. Przedstawiona w powieści historia okazała się być zbyt absorbująca, choć każdy kolejny rozdział... coraz bardziej rozczarowywał. Dlaczego?

Czytaj dalej...

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Karol Bunsch – Dzikowy skarb

Karol Bunsch
Dzikowy skarb
Wydawnictwo Literackie, 1977

Dziecięciem będąc często korzystałam z biblioteczki brata, dobrze zaopatrzonej jak na tamte czasy, gdy książki zdobywało się spod lady albo na zapisy. Trafiłam też wtedy na któryś tom cyklu piastowskiego i tak zaczęła się moja przygoda z powieścią historyczną. Do Bunscha mam więc sentyment, którego nie pokonają nawet nieco słabsze części.
Historyczny początek państwa polskiego przypada na rządy księcia Mieszka, syna Ziemomysła, z rodu Piastów. Jest to początek trudny, bo kraj, otoczony wrogami, a nie ukształtowany i słaby, potrzebuje czegoś, co go wzmocni i da siłę do walki z nastającymi nań sąsiadami. Plemiona polskie, jeszcze nie scalone wspólną ideą, gotowe w każdej chwili sprzymierzyć się z Niemcami, Wieletami czy Jaćwingami, by napaść na młode państwo, nie czują potrzeby przynależenia do jednego ośrodka, a ich przywódcy, obierani jedynie na czas wojny, nie wiedzą jeszcze, że w jedności siła i moc oparcia się silniejszym wrogom słowiańszczyzny. Pierwsze kroki na drodze do wielkości i chwały, a i spokojnego żywota ludu złączonego więzami słowiańskich korzeni, postawi Mieszko, książę silny i znający realia, świadomy czasów, w jakich żyje i środków, jakich musi użyć, by dopiąć celu. Jedynie słusznym posunięciem politycznym wydaje się polańskiemu kniaziowi przyjęcie chrześcijaństwa, i to od Czechów, by nie uzależnić się od Niemców, a i pozór napaści odebrać i we względnym spokoju władać krajem.
Bohaterowie wzbudzają różne uczucia: od podziwu, przez tkliwość, do niechęci czy wręcz żalu i współczucia. Pełno w nich emocji, którą dzielą się z czytelnikiem, pełno rozterek i niepewności, jak to w życiu bywa. Są i dobrzy, i źli, albo raczej żyjący prostolinijnie i zagubieni w nieznanym otoczeniu, nowym i dziwnym, dający się powodować słusznymi racjami albo ulegający pokusom chciwości czy władzy. Nie są wolni od błędów, nie każdy z nich też stara się błędy naprawić. Wszystko to sprawia, że są to postacie autentyczne i prawdziwe.


Czytaj dalej...

sobota, 1 czerwca 2013

Podkreślenia moje - Nina Berberowa

Nina Berberowa to emigracyjna pisarka rosyjska o skomplikowanych korzeniach (ormiańsko-rosyjsko-tatarskich). Urodzona w 1901 zdążyła zdać maturę przed rewolucją, zażyć trochę głodu i chłodu w porewolucyjnyej Moskwie, polansować się w środowisku petersburskich literatów, a następnie z jednym z nich (Władysławem Chodasiewiczem, pisarzem rosyjskim o korzeniach polsko-żydowskich) wyjechać do Paryża. Tam już nie było tak słodko.  Ciąg dalszy na moim blogu, tam też wspomnienia Berberowej o Maksymie Gorkim.